|
Autor | Wiadomość |
---|
Jake Shepard Opiekun Domu
Liczba postów : 174 Join date : 22/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Czw Sie 23, 2012 12:05 am | |
| Może nie był to typowy taniec, bo przecież para wykonywująca była całkowicie nago… Ale warto wspomnieć, że uprawianie miłości było w pewnym rodzaju tańcem dwóch ciał (a może nawet i więcej). Jake Shepard ujął dłoń swojej żony i poprowadził ją w stronę prysznica. Pomógł jej wejść cały czas trzymając mocno za dłoń tak jakby obawiał się, że kobieta sobie coś zrobi. Nic z tych jednak rzeczy – w końcu jak na razie ich mała kabina prysznicowa (powiedzmy, że takowa również znajdowała się w ich łazience, a nie tylko wanna) nie była śliska, więc nic nie groziło Nadii… Ale Jake był już taki, że wolał dmuchać na zimne kiedy to nie uciekał się do swojego daru. Zaraz potem, kiedy Nadia „pojawiła” się w kabinie, dołączył do niej również Jake. Wraz oczywiście z płynem truskawkowym. Nie czekając ani nie pytając, odkręcił kurek z ciepłą wodą (uprzednio zamknął drzwiczki kabiny prysznicowej, aby nie narozlewać wody dookoła i nie robić dodatkowej pracy dla skrzatów, które i tak stanęły na wysokości zadania jeśli chodziło o rozpalony ogień w kominku). Z kurka popłynęła woda o idealnie dopasowanej temperaturze. No tak, takie rzeczy były dostępne tylko i wyłącznie w Hogwarcie. - Mmm, uwielbiam to. – stwierdził Jake nie mogąc odpuścić sobie drobnego komentarza, kiedy poczuł drobniutkie kropelki wody na swoim ciele. Może i niedawno był pod prysznicem, ale Jake to Jake… On uwielbiał się pławić w wodzie. „Delektowanie” się wodą płynącą z wysokiego kurka jednak nie trwała zbyt długo. Shepard uśmiechnął się szeroko do swojej żony sięgając po olejek o zapachu truskawkowym. Wylał sobie trochę go na rękę, rozmasował między swoje dłonie i takimi właśnie namydlonymi dłońmi dotknął jej ramion, aby oddać się temu co lubił kobiecie robić najbardziej, a mianowicie masażowi. Może jej ramiona nie były ukochanymi stopami (bo przecież Jake miał fetysz nagich stópek), ale nie mógł marudzić, a Nadia tym bardziej – przez te kilka lat jej mąż naprawdę stał się mistrzem w odprężającym masażu. Aż chciałoby się powiedzieć w tej sytuacji – a teraz wszystkie twoje troski niech odejdą w siną dal… Prawda? / [You must be registered and logged in to see this link.] / | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Czw Sie 23, 2012 9:19 pm | |
| Czując malutkie, ciepłe kropelki, spadające jej na głowę i kark Nadia przymknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze ją to odprężało. Już samo to było dla niej niczym delikatny masaż. Dobrze, że zmyła makijaż, przynajmniej nie musiała się wstydzić, że wygląda jak jakiś "maszkaron". Po kilku chwilach, ponownie otworzyła oczy, by odszukać błękitne patrzałki swojego męża. Spojrzawszy w nie, Nadia uśmiechnęła się do niego wdzięcznie i delikatnie położyła mu swoje dłonie na piersi. Na chwile przeniosła na takowe wzrok, by pooglądać swoją obrączkę. Jednak zaraz ponownie skierowała go na twarz Sheparda, by móc obserwować jego mimikę. - Mhmmm... - mruknęła przeciągle, potwierdzając jego słowa. Mógł to traktować jako potwierdzenie, ale, że nie chciało jej się nawet otwierać ust, po prostu zamruczała tak w odpowiedzi. Znów uśmiechnęła się do niego szeroko, ukazując swoje białe ząbki. A w zamian zobaczyła, że i on się do niej uśmiecha. To było takie... romantyczne. W sumie wszystko, co tutaj robili było bardzo romantyczne. Widocznie ta malutka, bardzo zboczona część jej nie zostanie zaspokojona. Całej reszcie się to podobało. Przez chwilę obserwowała co Jake robi i do czego się przygotowuje, a gdy zaczął swój masaż, który tak uwielbiała, Kruczkowa zamknęła oczy i westchnęła cicho, a westchnięcie zmieniło się w cichy pomruk zadowolenia. Nie żeby narzekała, za często spięta nie chodziła (właśnie dzięki niemu), ale i tak, uwielbiała masaż. Westchnęła głęboko. Można powiedzieć, że chcica w naszej bohaterce narastała bardzo, bardzo szybko. Jak zresztą zawsze w tak jednoznacznej sytuacji. Sama Nadia również sięgnęła po zapachowe mydło, wylała go trochę na dłonie i delikatnie rozsmarowała po jego klatce piersiowej. Smarowała tak długo, dopóki nie pojawiła się piana. Następnie, namydliła jego brzuch i podbrzusze, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu, gdy jej wzrok zahaczył o jego męskość, na którą nie działała grawitacja,. Wróciła na górę, by rozmasować mu ramiona i ręce i znów położyła mu dłonie na klatce piersiowej i podczas gdy jedna dłoń spoczywała nieruchomo, palcem wskazującym drugiej dłoni, była Krukonka powoli sunęła ku dołowi. | |
| | | Jake Shepard Opiekun Domu
Liczba postów : 174 Join date : 22/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Pon Wrz 03, 2012 6:33 pm | |
| Prysznic… Wspaniałe miejsce na erotyczne doznania, prawda? Państwo Shepard jakby nigdy nic namydlali oraz nacierali swoje ciała przeróżnymi płynami oraz olejkami. To była uczta nie tylko dla ich ciał, ale też i dla ich zmysłów. Pełnia zapachów zaraz napełniła całą łazienkę i już trudno było powiedzieć kto jak pachnie. Warto jednak wspomnieć, że zapachy, które ze sobą się połączyły były bardzo piękne. Oboje pobudzali się swoimi subtelnymi gestami, ruchami. Niby nic, a jednak. Dotykali opuszkami palców swojej rozpalonej skóry, która tylko czekała na maleńki gest, ruch. Obsypywali się (ja pierdole, dziękuję tato, że właśnie przyszedłeś i pierdzielisz mi and uchem i nie mogę się skupić na pisaniu tego posta!!!!) czułymi pocałunkami – nie tylko składali je sobie na ustach, ale też w przeróżnych partiach ciała. A kiedy ich potrzeba sięgnęła zenitu, Nadia jakby sama dotknęła plecami ścianki prysznica. Wystarczyło jej tylko jedno spojrzenie na męża… …zatopił się w niej tak jakby robił to po raz pierwszy. Wspaniały dreszcz przeszedł ciało oboje. I żadne z nich nie tłumiło swoich okrzyków radości. To chyba jako jedyne się zmieniło w Jake’u. Nauczył się okazywać swoje uczucia w pełnym tego znaczeniu słowa. Shepard trzymał swoje dłonie nad udami kobiety, a ona obejmowała go za szyję. Co jakiś czas oboje szeptali do siebie swoje imiona oraz wyznania miłosne. Niby tyle lat byli ze sobą, a nadal ich miłość była ciągle żywa… Można było im tego zazdrościć. Nigdy się sobą nie znudzili. Zawsze odkrywali coś nowego i nowego w sobie, że nie mogli się ze sobą nudzić… I to do cholery wcale nie był zwyczajny akt miłosny, ot numerek pod prysznicem. To była naprawdę prawdziwa uczta dla zmysłów. Letnia woda leciała z góry prosto na plecy Jake’a. Mężczyzna czuł jak woda spływa po nim do dołu, ale czy tym się przejmował? Ależ nie. Dla niego w tym momencie była ważna Nadia, jej zaróżowione policzki, jej szybszy oddech, jej cichy głosik. Nadszedł jednak czas „rozwiązania”. Znów przez ich ciała przeszedł dreszcz, tym razem o wiele większy niż wcześniej. Oboje padli w swoje objęcia całkowicie umęczeni, ale jakże szczęśliwi. Jeszcze przez chwilę trwali w tej cudownej ekstazie, dopiero później opuścili siebie, zakręcili wodę, wytarli swoje nagie ciała w ręcznik i udali się na spoczynek do sypialni. Kłamałbym jednak mówiąc, że tak normalnie udali się do sypialni. Oczywiście, że nie. W sypialni przytulili się ponownie do swoich nagich ciał. Nie zatopili się na powrót w sobie, obdarowywali się jednak delikatnymi pieszczotami nim odeszli w objęcia Morfeusza… A nazajutrz obudzili się wypoczęci!
Jake i Nadia opuszczają temat.
| |
| | | Avérille de La Fontaine Prefekt
Liczba postów : 341 Join date : 19/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Sob Lis 17, 2012 8:18 pm | |
| Avcia była w iście szampańskim nastroju po raz pierwszy od czasu, gdy podczas własnych urodzin tak okrutnie wykorzystała Krysię. Po kilku ciemnych i mrocznych chwilach przyszedł dzień, gdy pół wila nie zrzucała nikogo ze schodów bez powodu ani nie zamykała w schodku na miotły. Ewentualnie nie podpaliła szaty czy choćby nawrzeszczała tak, że połowa zamku słyszała jej pełne irracjonalnych pretensji głosu. Tego dnia raczej ograniczała się do olewania wszystkiego i wszystkich wzrokiem, traktując każdą żywą istotę ludzką jak plebs, który w jej mniemaniu porównywalny jest do kurzu. Czegoś, czego w życiu nie dotknęłaby koniuszkiem palca. Brud jest okropny. Większość społeczeństwa jest okropna. Aż dziw, że jeszcze ich nie powybijała. Gdyby kilka trupów nie zrobiło komukolwiek różnicy, to by nie zwlekała z masową i krwawą rzezią. Widok zakrwawionej arystokratki (bynajmniej nie własną krwią) z nożem byłby codziennością. Mniej szlam i idiotów na świecie, same korzyści. Walentynka też by się nie nudziła. Jednak ten świat nie był jeszcze na tyle chory, by to uznać. Niestety wszystko musiała załatwiać po cichu. Jak dotąd nikt się nie zorientował, a ich ślepota była jej bardzo na rękę. Kto by podejrzewał wychowaną i niewinną z wyglądu arystokratkę, która by muchy nie skrzywdziła? Jednak zostawmy kwestię rzekomej niewinności panny Fontaine, która niewinna nie była, ale niezmiennie urocza. Francuzka bardzo donośnie stukała wysokimi obcasami butów (by na wszystkich patrzeć z góry, chociaż nie należała do najniższych a do tych średniaków z metrem siedemdziesiąt na koncie), które niekoniecznie dotykały podłogi. Zwyczajowo nie potrafiła się powstrzymać od "przypadkowego" deptania uczniaków po nogach a wierzcie, ta szpilka była bardzo długa i bardzo ostra, chociaż nie tak ostra, by przebić nawet buta na wylot. Niemniej jednak ból był. I wiązanka przekleństw wystosowana w kierunku znikającej za rogiem jasnowłosej dziewczyny. Do wspomnianych wyżej szpilek dobrała strój grzecznej, ułożonej uczennicy Slytherinu, czyli mundurek. Oczywiście pod warunkiem, że nadal można było to nazwać mundurkiem. Definitywnie pożegnała się z peleryną na początku roku gdy własnoręcznie spaliła ją w kominku. Spódnicę ukróciła o dość sporo cali, z koszuli odpięła kilka górnych guzików, odsłaniając niewielki kawałek kształtnych piersi (naprawdę niewielki, serio). Ot, by podręczyć płeć brzydką, których oczy, chcąc lub nie chcąc, wędrowały właśnie w to zagłębienie i podenerwować profesorskich starych grzybów. Ich karcący wzrok palił ją niemniej od "wygłodniałych" uczniaków. Jednak nie trudno zgadnąć, że miała to w nosie. Zakonnicą być nie chciała. Na szyi zaś kołysał się lekko srebrno zielony krawat. Ach, zapomniałabym o nieodłącznej plakietce prefekta. I właśnie w tychże prefektorskich sprawach kierowała się na IV piętro, gdzie znajdował się gabinet profesor Shepard. Właśnie, profesor Shepard. Niemal dziękowała niebiosom, że Kinghsley'a nie było akurat w zamku (zakładając, bo jakąś wymówkę muszę mieć, o). Bliskie spotkanie z dyrektorkiem trzeciego stopnia nie było tym, co uznałaby za przyjemną rzecz. Niechęć do tego osobnika była wręcz namacalna i on doskonale o tym wiedział od pierwszego dnia. Kinghsley nie dał się omamić i zauroczyć. Nie mogła mu kłamać prosto w twarz, bo on, jako jedyny, widział wszystko. Zwyczajnie jej urok na niego nie działał. To godziło w jej dumę i być może stanowiło podstawę jej jawnej nienawiści. Urazić wilę jest równoznaczne z wypowiedzeniem wojny. Musiała więc iść prosto do Shepard, która jako druga mogła być osobą, która powinna o tym wiedzieć. Shepard była jej całkowicie obojętna, więc nie odczuwała żadnych negatywnych emocji i chęci okrutnego mordu, gdy pukała do jej gabinetu. Słysząc pozwolenie wparowała do środka pewnym krokiem z miną, która nie przynosiła żadnych radosnych wieści. Ba, jej wręcz zimna mina zawsze nie nakierowywała myśli do przyjemnych wiadomości. - Przepraszam, że panią niepokoję o tak późnej porze... - bo tak, przecie było już po kolacji! - ale wydarzył się mały wypadek, o którym pani powinna wiedzieć jako pierwsza. Profesora Kinghsley'a nie ma aktualnie w zamku. - gdyby Nadia przysłuchiwała się jej bardzo dokładnie, to mogłaby wyczuć, z jak wielkim jadem jasnowłosa wymówiła jego nazwisko - Niejaki Connor McKenzie z Ravenclawu złamał szkolny regulamin i wszedł w obręb Zakazanego Lasu. Na nieszczęście natknął się na stado rozwścieczonych sklątek, które zresztą były zamknięte. Podobno chodziło o jakiś głupi zakład, w którym McKenzie miał pokazać, że te stworzenia nie zrobią mu krzywdy. - skrzywiła się nieznacznie na myśl o kretynizmie Krukona. - Na szczęście znajdowałam się niedaleko i byłam w stanie go stamtąd zabrać, nim został spopielony żywcem i rozdeptany. - mruknęła obojętnym tonem. To był chyba akt jej miłosierdzia, że wyciągnęła idiotę z tarapatów. Raczej wystawiłaby krzesełko i piekła nad palącym się ciałem pianki. - Sklątki jednak się rozbiegały, a, że to podpada pod pani przedmiot, byłam zobowiązana p tym właśnie panią poinformować. Uczeń leży w skrzydle, nieco poparzony, ale chyba nic mu nie jest specjalnego. Stworzenia właśnie są z powrotem łapane. - skończyła swój monolog, jakby nadal nie wierząc, że nie pozwoliła mu dokończyć masochistycznego samobójstwa. A wszystko dlatego, że byli świadkowie, którzy bardziej bali się podejść i zrobić cokolwiek, a ona nie mogła stać i z diabolicznym uśmiechem temu się przyglądać. Ani, o zgrozo, udawać równie przerażoną. Poza tym wizja skarżenia się była bardzo...Avciowa. Ta biurokracja jakoś za bardzo jej pasowała. Stała więc tak i czekała na jakąkolwiek reakcję.
//Okropnie nie lubię pisać pierwszego posta w każdej sesji, bo zawsze wychodzi jakiś dziwny, jak na mój gust Oo
| |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Sob Lis 17, 2012 9:47 pm | |
| Co przez ten wieczór robiła Nadia? Jak dla niej, należał on do najzwyklejszych wieczorów jakie mogły być, może trochę zdołowanych (cóż, jak zresztą wszystkie teraz), ale prócz tego normalnych. Gdy wróciła z kolacji, poszła do łazienki, wzięła bardzo długi i gorący prysznic. Większą część czasu zajęło jej opieranie się o ścianę czołem i myślenie, podczas gdy strumienie gorącej wody spływały po jej spiętych plecach. Wymyła dokładnie włosy pachnącym, czekoladowym szamponem, mocno wykręciła je w ręcznik i związała w mocny kucyk, wysoko na głowie. Następnie chwile stała przy lustrze, dokładnie przyglądając się swojemu brzuchowi. Mijał już trzeci miesiąc ciąży, więc dolna część była już znacznie zaokrąglona. Pogładziła go delikatnie dłonią. Widać go było spod każdej bluzki, a mimo to nikt (prócz Kryśki) jeszcze o niczym nie wiedział. Wprawdzie mogłaby powiedzieć, że przytyła, ale cóż, nie lubiła kłamać. Jakby ktoś zapytał, to przecież powie, nie ma nic do ukrycia. Przebrała się w szarą bluzę z kapturem, należącą do jej męża i miętowe spodnie dresowe. Denerwowało ją to, że każdy ciągle przypominał jej "jak ty wyglądasz? Masz żałobę, powinnaś chodzić ubrana na czarno". A co to kogo obchodzi jak jest ubrana. Kolor to kolor, a czarny jest tylko znakiem umownym w Europie. W Japonii kolorem żałoby jest biały... Na to pytanie odpowiada zawsze "żałobę noszę w sercu, nie na ubraniach. W nosie mam to jaki mają kolor". Trzecia rzecz. Nadia była smutna. Teraz bez przerwy była smutna. Wpadła w głęboką depresję, kompletnie nic jej nie cieszyło. Mogła rozmawiać z ludźmi o bardzo radosnej rzeczy, a mimo to na jej twarzy wciąż gościł nieprzyjemny, ponury i obojętny wyraz twarzy. Ludzie to rozumieli. Chociaż i to nie obeszło się bez plotek. Ale to już inna bajka. Gdy Averille zapukała do drzwi jej pokoju, Nadia była w trakcie sprawdzania sprawdzianów piątoklasistów. Uniosła zdumiona brwi i spojrzała na zegarek. Było już bardzo późno, kto więc dobijał się o tej porze? Odrzuciła pióro, robiąc lekkiego kleksa na wypracowaniu jednego z uczniów, po czym podeszła boso do drzwi. Włosy już całkiem jej wyschły a kilka niesfornych kosmyków wypadło jej spod kucyka. Miała bladą twarz i ciemne wory pod oczami. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Mimo to, gdy otworzyła drzwi, uśmiechnęła się odrobinę kącikami ust. -Panienka Fontaine - rzuciła, robiąc jej miejsce by weszła do pomieszczenia, pachnącego czekoladą, mocną herbatą i atramentem. - Co się stało? Wszystko w porządku? Dlaczego przychodzisz tak późno? Proszę, wejdź, usiądź, zaraz zrobię ci herbaty. Odwróciła się, odeszła kilka kroków i oparła o framugę drzwi prowadzących do malutkiej kuchni, przysłuchując się dziewczynie. - Sklątki tylnowybuchowe - mruknęła Nadia, kręcąc głową. - Paskudne stworzenia... Możesz powiedzieć panu McKenzie'owi, że profesor Shepard mówi, że jest naprawdę totalnym idiotą, zakładając się o to, że sklątki nie zrobią mu krzywdy. Sklątki robią krzywdę każdej napotkanej osobie, bo lubują się w zapachu świeżej krwi. Ma szczęście, że wrócił cały z tego lasu. Poza tym, niech się cieszy, że spotkał tylko je, a nie na przykład wilkołaka... - i to mówiąc urwała. Przypomniała sobie bowiem, że zapomniała wziąć eliksiru na wilkołąctwo. To oznacza tylko jedno... - Idiota, po Krukonach spodziewałam się więcej rozumu... - wywróciła oczami. - Jak go spotkasz, to powiedz mu, że ma ode mnie szlaban i niech stawi się jutro przed obiadem, to mu dobitnie wytłumaczę jak idiotyczne jest wychodzenie w nocy do Zakazanego Lasu. - Dobrze, niech posmarują mu rany syropem ze świeżej mandragory, to złagodzi ból. - dodała, znikając w kuchni. Zalała sobie i Ślizgonce herbaty i pomagając sobie czarami, przetransportowała je do pokoju wraz z cukrem, mlekiem, cytryną i imbirem - do wyboru do koloru. Z biurka wygrzebała pergamin i naskrobała zaraz pomocną informację na temat zwalczania sklątek tylnowybuchowych do woźnego, bo jak sądziła to on się nimi teraz zajmuje, próbując je wyłapać. - O co jeszcze chciałaś zapytać Averille? - rzuciła Nadia, wypuszczając sowę za okno. - Bo nie sądzę, żebyś przyszłą tutaj, by poinformować mnie tylko o tym, dobrze wiemy, że woźny poradziłby sobie świetnie i bez tego... Kobieta usiadła przed blondynką i spojrzała na nią wyczekująco. | |
| | | Avérille de La Fontaine Prefekt
Liczba postów : 341 Join date : 19/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Nie Lis 18, 2012 11:15 am | |
| Niemal machinalnie usiadła na podstawionym krześle, kątem oka zerkając na porozrzucane pergaminy. Sprawdziany. W tym pewnie jej sprawdzian. Jednak nie czuła się tak zainteresowana, by zapytać o ocenę, o ile już się pojawiła. Tym bardziej, że była pewna, że go zaliczyła. Dziwnym trafem ONMS nigdy nie sprawiał jej kłopotów, a stworzenia pokroju jednorożców same do niej lgnęły, nie chcąc robiąc krzywdy. Geny wili robiły swoje. Niemniej jednak stos papierzysk zajął jej uwagę tylko na ułamek sekundy, bo swoje błękitne oczęta szybko skupiła na postaci Nadii. Nadia-lekcyjna różniła się od Nadii-po lekcyjnej i nie miała tu na myśli bardziej swobodnego stroju. Okrąglejszy brzuch wzbudzał w niej nikłe podejrzenia, jak na razie. Zmęczona i ciągle smutna twarz stawała się powszechnym widokiem, na tyle powszechnym, że zaczęła znużona czytać tytuły ksiąg na regale. Śmierć Tony'ego zostawiła na niej jeszcze trwalsze piętno, niż by pół wila przypuszczała. Ona osobiście nie marnowałaby życia na nic nie wartą żałobę i nie pokazywałaby wszem i wobec, jaka to ona jest zrozpaczona. Gwoli ścisłości - ona w ogóle nie byłaby zrozpaczona tylko odczuwałaby coś na wzór specyficznej melancholii i tęsknoty. I to tylko za osobami jej bliskimi typu rodziny czy Walentynki. Nie umiała zrozumieć Shepard. Nie umiałaby zrozumieć żadnego żałobnika, którego spotykała na swojej drodze. Śmierć jest koleją rzeczy i ta cała atmosfera napawała ją rozbawieniem i lekką irytacją. Zresztą jak taka osoba jak Fontaine mogłaby wykrzesać z siebie uczucie współczucia? Pokiwała sama do siebie głową z lekkim uśmiechem na ustach. O tak, na pewno przekaże mu radosną wieść o szlabanie. I to z najwyższą przyjemnością. Uniosła wzrok, gdy psorka wkroczyła z powrotem do gabinetu wraz z herbatą. W sumie nie miała zamiaru zostawać tu na dłużej. Jej zadaniem było tylko przekazać informacje i czym prędzej się ulotnić, ale...ale nie wypada odmówić. W tym wypadku maniery zwyciężyły nad przemożną chęcią siania zła wśród współbraci z dormitorium. Szczególnie dwóm współlokatorkom, które zapewne bezskutecznie próbowały się dobrać do jej kufra pod jej nieobecność. Zabawna była ich reakcja, gdy przypadkiem napomknęła o uroczych zdjęciach z pewnym francuskim arystokratą ze świąt Bożego Narodzenia czy tych z wypadu do jednej miłej kawiarenki w Chatoeil... Ocknęła się z zamyślenia, gdy do jej uszu dobiegło pytanie, niewątpliwie wystosowane do niej. Przelotnie zerknęła na siedzącą już kobietę. Przez chwilę panowało milczenie, gdy dziewczyna dodała kostkę cukru i cytrynę do herbaty i leciutko mieszała zawartość filiżanki, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Bo co niby miała powiedzieć? Była Krukonka chyba nieco przesadziła z tą domyślnością, bo Francuzka nie miała do niej już absolutnie żadnych spraw do obgadania. Chyba, że liczyła na herbacianą pogawędkę późnym wieczorem z ułożoną arystokratką. Czuła dziwne deja vu. Tak, jakby ponownie była raczona zazwyczaj nudnymi i przewidywalnymi spotkaniami z gromem innych błękitno krwistych, przy których musiała wykazać się idealnymi manierami i taktem. Miała wykute w głowie wszystkie dostępne, standardowe odpowiedzi, gdyż wiele rozmów odbywało się według dystyngowanego, stałego schematu. Jednak nie pasowały one do aktualnego kontekstu. Raczej nie pragnęła zapytać nauczycielki o samopoczucie czy powodzenie. - Właściwie to...o nic. - odparła zgodnie z prawdą i odłożyła łyżeczkę na spodek. - Przyszłam tylko po to, by poinformować o tej sprawie. - delikatnie wzruszyła ramionami i upiła łyk herbaty, która delikatnie zapiekła ją w gardło. Gorąca, zbyt gorąca. Jednak nie dała tego po sobie poznać. | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Pon Lis 19, 2012 8:05 pm | |
| Nadia również nie rozumiała osób, którzy przez trzy lata nie potrafią się otrząsnąć po czyjejś śmierci. Do teraz również sądziła, że śmierć jest koleją rzeczy, że i tak wszyscy umrzemy, bo w końcu z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, czyż nie? Tak więc zdumieniem ją napawały córki wyjące za matkami, synowie za ojcami, w końcu taka jest kolej rzeczy? Więc dlaczego była przygnębiona? Bo w jej mniemaniu to dzieci powinny patrzeć na śmierć rodziców, a nie, tak jak w tym przypadku, na odwrót. Śmierć Tony'ego była nagła i niespodziewana. Żadna matka nie powinna trzymać w objęciach swojego zmarłego dziecka. Po prostu... to stało się tak szybko. Stąd ten wszechogarniający smutek, zimne, lodowate oczy zamiast normalnego ciepłego błękitu. Stąd ten szok i zdołowanie. Jak już wcześniej wspomniałam, Kruczkowa usiadła przed Ślizgonką i kiedy ta namyślała się co powiedzieć, Nadia nalała sobie trochę mleka do herbaty i posłodziła. Powolnym ruchem, jednostajnie mieszała płyn, dopóki nie nabrał jednolitego koloru. Czemu akurat w takim momencie przypomniały jej się eliksiry? A to bardzo możliwe, że Nadia przesadziła. Dziewczyna ostatnio przesadza z absolutne wszystkim. Naprawdę. Słysząc odpowiedź blondynki, była Krukonka uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową. Tak jak myślała. Kto chciałby tu siedzieć ze starą, zrażoną życiem czarownicą, na dodatek w ciąży, więc również z różnorakimi humorkami. Uniosła powoli filiżankę do ust, biorąc małego łyczka i natychmiast się skrzywiła. Cóż za głupota... Nie pozostało nic innego jak z niej się śmiać, co wyglądało naprawdę dziwnie. Była Krukonka chichotała jakiś czas, by zaraz wyjęczeć: - Zapomniałam... że nie lubię herbaty. - oświadczyła, nadal z uśmiechem na twarzy. - Boże, co za głupota. - mruknęła już bardziej do siebie niż do arystokratki. Wyglądała teraz jakby co najmniej postradała zmysły. Cóż... Wstała i wolnym krokiem, szurając kapciami, weszła do kuchni by wylać płyn do zlewu. Zamiast tego nalała sobie dużą szklankę soku pomarańczowego i wróciła do Ślizgonki. - Averille... - zaczęła, siadając. Na jej twarzy nie było widać już śladu uśmiechu. Chwile ważyła słowa, bawiąc się jednocześnie palcami, jakby myślała, czy wypada jej o to zapytać. - Powiedz mi, jak... Jak ci się układały kontakty z Tonym? | |
| | | Cristina Reed Klasa VI
Liczba postów : 720 Join date : 24/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Wto Lis 20, 2012 8:04 pm | |
| Minęły zaledwie trzy dni od nieudanej próby stworzenia jensenowego bałwana (co zresztą wypomniała Mohrowi przy pierwszej nadarzającej się okazji), a Cristina już ubawiła się lepiej, niż przez cały poprzedni rok. No, może z wyłączeniem tego dnia, kiedy parę miesięcy temu sprytnym zaklęciem przyprawiła Jensowi poroże łosia. Mitchell - zresztą zgodnie z przewidywaniami - zawaliła ich stosem ksiąg, twierdząc przy tym, że to jedyne dostępne jej źródła, a jeśli Cristina chce dostać te z Działu Ksiąg Zakazanych, to niech da dupy dyrektorowi. O słodka naiwności. No dobra. Moe Ana ujęła to trochę inaczej. Coś o konsumpcji i integracji międzypokoleniowej. A może interakcji. Jeden pies. Reedówna była pełna podziwu, że literki listu mogą brzmieć z taką pogardą i przysięgła sobie, że też się tego nauczy. Ged, który z trudem przytaszczył tomiszcza do ich chatki ("Cienias!", stwierdziła radośnie Criss i postawiła na wierzchu stosu kociołek, a Ged ugiął się pod ciężarem), był wyraźnie zdeterminowany, żeby je wszystkie przeczytać i znaleźć rozwiązanie. Criss szczerze m kibicowała. Z daleka. Sama miała fajniejsze rzeczy do roboty. Tym bardziej, że po dwóch dniach stwierdziła, iż fucha gajowego ma same pozytywy. No, może oprócz dyń. Te hogwarckie najwyraźniej rosły przez cały rok, chociaż Cristina z przykrością musiała pogodzić się z faktem, że już niedługo. Nie pomagały prośby ("bądźcie grzeczne i nie zdychajcie, a zrobię z was najbardziej szerszeniowe lampiony, jakie widział sufit w Wielkiej Sali!"), ani groźby ("zobaczycie, przyprowadzę tenkatulę i inaczej porozmawiamy!") - dynie rozmawiać nie chciały i uparcie więdły. No i szlabany. Najwyraźniej nauczyciele posyłali krnąbrnych uczniów do gajowego, kiedy uważali za adekwatne ukaranie ich co najwyżej przesłodzoną kawą, albo przypalonymi ciasteczkami. Criss wcześniej nie miała o tym pojęcia - była mistrzynią w unikaniu szlabanów. A jeśli już taki jej się trafił, nie bywał błahy, bo i jej przewinienia nigdy takie nie były. Gdyby ktoś ją pytał, stwierdziłaby, że najlepszym słowem na ich określenie byłoby epickie. Niestety, ta tradycja chyba miała się skończyć, bo kiedy przed Reedówną stanęła pierwsza grupa, zwarta i gotowa do zmierzenia się z bezsenną nocą (podobno na zwyczajne jednostki tak działała za duża ilość kawy), Criss zapewniła im prawdziwy surwiwal. Jako dziecię gór, a co za tym idzie lasów - bo tak jakoś się działo, że góry porastały lasy, nigdy nie mogła zrozumieć tej zależności - zbiorowisko zarośli, jak uparcie nazywała Zakazany Las, nie stanowiło dla niej przeszkody nie do pokonania, magiczne zwierzęta miały wbudowany gen ucieczki przed Cristiną Ly Reed, a sama Cristina byłaby w stanie żywić się wilczymi jagodami i nie widzieć powodu, dlaczego miałaby przeprowadzać się do trumny. Przeraźliwie entuzjastyczna, ubrana w traperską czapkę z ogonem szopa (Zygfryd oczywiście nie mógł powstrzymać się od komentarza na temat jej kiczowatego gustu, co Crissy skwitowała radosnym: "masz świętą rację, czapki z ogonami wozaków to najnowszy krzyk mody!") zaciągnęła dzieciaki do lasu i najwyraźniej zapewniła im niezapomniane wrażenia. Co prawda nie wiedziała, dlaczego się jej bali, bo przecież strach w ich oczach nie mógł być wywołany ucieczką przed ciskającymi wcale-nie-na-ślepo strzałami centaurami, prawda? Criss siedziała po turecku na podłodze chatki. Rzyg padł trupem naprzeciwko niej, bo upiła go starożytnym whiskaczem (nie miała oporów przed wydawaniem pieniędzy Geda na burżujskie alkohole), a dziewczyna (obecnie w ciele Nadal Jestem Hot Prawie-Czterdziestolatka, Tylko Dlaczego, Do Kurwy Nędzy, Tego Nie Pokazuję?!)... cóż. Kiwała się w tył i w przód, z zamkniętymi oczami i bardzo dziwnym, bardzo rozmarzonym i bardzo zboczonym uśmiechem. Nie żeby to nie było jedno i to samo. A dookoła niej walały się kubki po kawie. Właśnie wtedy to się stało. To było Krukonem i żeby być dokładnym, stało na progu jej chatki wrzeszcząc dziwne słowa i budząc Zyga. Wozak przywitał go bełkoczącym potokiem przekleństw. - Ty masz jakiś uraz do centaurów, chłopie? - zagadnęła wozaka, a dziwno-rozmarzeniowo-zboczony uśmiech jeszcze się poszerzył. - Co trzecie twoje przekleństwo ma coś z nimi. - Jednym, ślicznym skokiem poderwała się do góry, chwiejąc się tylko przez sekundę. No, może dwie. Dwadzieścia dwie, coby być uczciwym. - A ty, dzielny młodzieńcze, którego nie wyrucham, bo nie jestem gejem, a ty masz pryszcza na nosie, prowadź do miejsca, gdzie potrzebna pomoc Geda Walecznego! Auuiiiiiłiii! ... No, a przynajmniej coś w ten deseń. Dźwięk, który wydobył się z ust Criss nie dał się opisać żadnymi słowami. I najwyraźniej miał zabójczą siłę rażenia, bo Zygfryd wylądował pyskiem prosto w miseczce z resztką whisky. - Rudy Skurwiel znokautowany! Wygrywa kawonarożnikowy Geeeed Reeee...hrrrrr! - poprawiła się, przekształcając swoje nazwisko w dziki warkot w ostatnim momencie, machając rękoma jakby była jakimś ninją i kończąc tę serię wyimaginowanych ataków przyklęknięciem. Co musiało skojarzyć jej się z jednym. - Wyjdziesz za mnie? - spytała, zawzięcie machając rzęsami. A Krukon uciekł. Więc Cristina pobiegła za nim, święcie przekonana, że odgrywają właśnie scenę z Uciekającej panny młodej. I to nie był najlepszy wybór. - Dziabł mnie! - wydarła się, pół godziny później wpadając do gabinetu Nadii Shepard. - To się nie powinno nazywać sklątka, tylko... tylko dziaboł! - prychnęła oburzona tak głupim nazewnictwem i podstawiła pannie Averille pod nos łydkę z przeciętą nogawką spdni i sączącej się z niej krwią. Podejrzewała, że zostanie blizna. Ale to zajebiście. Blizny były męskie. Adrenalina - a może zabójcza dla gedowego ciała ilość kawy - sprawiła, że zupełnie nie czuła bólu. - Pocałuj? - poprosiła grzecznie i zrobiła cudowne puppy eyes, które umiał zrobić tylko jeden jedyny Ged Mohr. I co Cristina skwapliwie wykorzystywała. | |
| | | Avérille de La Fontaine Prefekt
Liczba postów : 341 Join date : 19/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Sro Lis 21, 2012 4:29 pm | |
| Averille praktycznie zdążyła się wyłączyć. Po części zrobiła to naumyślnie, bo uznała, że jej własne myśli są o wiele bardziej interesujące od wszystkiego, co ją otaczało, po części było to spowodowane zwykłym zmęczeniem. Macie pojęcie jak obowiązki prefekta potrafią człowieka wykończyć? Szczególnie, gdy pozwoliła sobie znacząco rozszerzyć obowiązki poprzez karanie w sposób mniej humanitarny (tortury zajmowały tyle czasu i zabierały sporo inwencji twórczej i siły!) i ratowanie (haha) przygłupich dzieciaków. Za głupotę się płaci i zielonego pojęcia nie miała, dlaczego nie pozwoliła zebrać należności. Wtedy by tu nie siedziała i nie piła tej herbaty. Zupełnie automatycznie popijała napar, który mógłby stać się kawą w cudowny sposób. Zmuszanie jej do zaszczycenia uwagą Shepard było zbyt brutalne. Akurat planowała następny wieczór w towarzystwie niedawno "upolowanego" Ślizgona (który zapewne zostanie zastąpiony kimś innym najdalej za tydzień, ale mniejsza), gdy zdała sobie sprawę z sensu zadanego przed chwilą pytania. I nie wiedząc dlaczego zakrztusiła się herbatą. Kasłała przez kilka drobnych sekund, próbując złapać oddech i dbając, by nie wybuchnąć śmiechem. Owszem, Nadii udało się ją tym zaskoczyć i przez chwilę przemknęło jej przez myśl, czy aby nie sprasza do gabinetu uczniów, którzy mogli mieć jakiekolwiek powiązania z Toniaczkiem i niby od niechcenia nie wypytuje ich o to. A nuż jeszcze znajdowało się w filiżance veritaserum by byli szczerzy i tylko szczerzy? Gy udało jej się uspokoić nieco oddech, zapadła niezręczna cisza. Zastanawiała się nad odpowiedzią i z malutkim uczuciem ulgi stwierdziła, że nie miała zamiaru odpowiedzieć "nasze relacje były nader interesujące i obfite w wyjątkowe doznania. Ale to nic, tylko się całowaliśmy w pustym i ciemnym korytarzu. Do łóżka nie trafiliśmy, więc niech się pani nie martwi". Z drugiej strony nie miała pojęcia, że na psorce nie zrobiłoby to dużego wrażenia, ale nie chciała rozwijać niepotrzebnie tematu. - Tony...to były bardzo bliskie kontakty. - powiedziała z niewinnym uśmiechem, jakby wcale a wcale nie sugerowała czegoś, czego nie chciała sugerować. Jednak nie potrafiła się powstrzymać i nawet odruchowo nie gryzła się w język. Nie byłaby Avcią, gdyby to ukrywała. Poza tym mimo wszystko była dumna ze swojego podboju a Shepardówna nie ma co się temu dziwić. Bliskie kontakty z Fontaine miała większość męskiej części Hogwartu. W tym Tony. Nie dane jej było usłyszeć odpowiedź kobiety lub przynajmniej zaobserwować jej zapewne ciekawą reakcję, bo drzwi otworzyły się z hukiem. Nieładnie podbierać Av element dobrego wejścia, to ona miała w zwyczaju bezceremonialnie trzaskać drzwiami i piorunować wzrokiem każdego, komu się to nie podobało. Więc była teraz hipokrytką, bo natychmiast się skrzywiła, chociaż niekoniecznie z powodu drzwi, ale głosu. Krzyku, który musiał być tylko krzykiem Geda Mohra. A jak Ged Mohr się wydziera, to nie zwiastuje to niczego dobrego, podobnie jak wrzeszcząca Av. Z zaciśniętymi ustami obracała filiżankę w dłoniach, nawet nie racząc go zaszczycić spojrzeniem. Powierzchownie była niczym lodowa, niewzruszona statua, ale w duchu przewróciła oczami z dezaprobatą. - O ile mi się wydaje to sklątki nie gryzą, Mohr. - prychnęła pogardliwie - Gajowy a nie rozróżnia podstawowych gatunków. Imbec...prędzej połknę truciznę niż pocałuję jakąkolwiek część twojego ciała! - odsunęła twarz jak najdalej od krwawiącej i, nawiasem mówiąc, niekoniecznie ładnie pachnącej gedowo-krysiowej nogi. Odchylając się "przypadkiem" wyślizgnęła jej się filiżanka. I to tak wyślizgnęła, że poszybowała w górę. Najpierw cała zawartość, niczym herbaciany deszcz, spadła na Geda, by ułamek sekundy później porcelana trafiła w sam środek głowy, tłukąc się. Cieniutkie i delikatne naczynie, więc nie ma co się dziwić. Jeszcze pewnie wadliwa i chińska. Tak czy inaczej wypadałoby pogratulować Av celności. Oczywiście było to jak najbardziej celowe, ale nie przeszkodziło to zatrzepotać przepraszająco rzęsami. Czym prędzej podniosła swój arystokratyczny tyłek i cofnęła się pod ścianę, krzyżując ręce i patrząc na gajowego spode łba. | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Czw Lis 22, 2012 2:58 pm | |
| Nadia wyczekiwała z niecierpliwością, aż dziewczyna coś odpowie na jej pytanie. Od dawna nikt jej nie odwiedzał, od bardzo dawna nie miała z kim porozmawiać jak równy z równym. W pewnym momencie miała nawet przytłaczającą myśl, że już do końca świata jedyną jej formą rozmowy będzie gra z Clary w "chodzi lisek koło drogi", co przecież byłoby niemożliwe, bo każdy kiedyś dorasta. Kiedy więc do jej drzwi zapukała Averille nadarzyła się bardzo miła okazja, by odciąć się od szarej codzienności i chociaż raz porozmawiać o czymś innym, niż o setnym przestrzeganiu przed dotykaniu gorących filiżanek, czy ostrych przedmiotów. Jakież było jej zdziwienie, gdy po jej słowach Ślizgonka rozkasłała się, jakby chciała przed nią ukryć jakąś czynność. Zdziwienie, śmiech, może smutek? Nie, to niemożliwe. Z tego co pamiętała Kruczkowa, Tony chyba nie miał najgorszych relacji z Averille. A może jej reakcja oznacza, że wcale nie znała swojego syna, który coś przed nią ukrywał? A może czasy tak się zmieniły od kiedy to ona miała naście lat, że już sama nie potrafi rozpoznać przyjaźni od tolerowania... - To dobrze. - rzuciła, kiwając głową. Może jednak wcale tak strasznie się nie pomyliła? A może Ślizgonka po prostu nie chce jej powiedzieć wszystkiego, bo uważa, że nauczyciel nie powinien się wtrącać w czyjeś sprawy? Boże, dziewczyno, masz jakąś paranoję, stwierdziło jej wewnętrzne "ja". Jedyna część w niej, która do teraz została rozważna i która nadal potrafi logicznie myśleć. Pod pretekstem dolania sobie soku, Kruczkowa znów przeniosła się do kuchni, gdzie mogła choć przez chwilę swobodnie sprzeczać się ze swoim "ja", kręcąc głową, robiąc dziwne miny i nie wyglądając przy tym na chorą psychicznie. Właśnie nalewała soku nad zlewem, gdy drzwi z hukiem się otworzyły. Nadia się żachnęła, a karton i szklanka wymsknęły jej się z rąk i wpadły do zlewu. Prawdopodobnie dzisiaj ktoś jeszcze postanowił zaszczycić ją swoją obecnością. A sądząc po mocnym wejściu miał jej coś ważnego do powiedzenia. Albo przynajmniej taką nadzieję miała blondynka. Nadia wycierając ręce w ręcznik wychyliła się z kuchni. - Ged? - zapytała, nie wierząc w to co widzi. Ileż to czasu minęło od momentu kiedy ostatnio razem rozmawiali... - Stało się coś? - zapytała z obawą. Mężczyzna wyglądał na pijanego. Kruczkowa zdumiona uniosła brwi. - A po co w ogóle zaczepiałeś sklątkę? - zapytała, przyglądając się jego ranie. - Nie bój się, nie skonasz w męczarniach. I znów zniknęła, tym razem w łazience. Namoczyła ręcznik, namydliła go delikatnym mydłem i wróciła do gości. - Odkazimy i będzie w porządku, już tak nie.... - cóż, nie dane było jej skończyć. Trafiła akurat na moment, w którym gorąca herbata wylewa się Gedowi na głowę. - Nosz cholera jasna. - jęknęła. - Gratuluję. Fuknęła cicho i z zawziętą miną, niczym znana nam wszystkim Molly Weasley podeszła do Geda. - Nie chcę nawet wiedzieć jak to się stało. - warknęła. Chwyciła papierową serwetkę i podała chłopakowi by wytarł sobie twarz, nieco zaczerwienioną od gorącej herbaty. Sama zaś zajęła się krwawiącą nogą. Jeszcze tego brakowało, by wdało się w nią zakażenie. | |
| | | Cristina Reed Klasa VI
Liczba postów : 720 Join date : 24/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Czw Lis 22, 2012 5:46 pm | |
| Cristina zdążyła się opanować - a co za tym idzie, niestety, odczuwać ból - kiedy Av wyskoczyła ze swoim jakże inteligentnym tekstem. Prychnęła jak rozjuszony kociak. - A czy ja mówię, że mnie ugryzła? Mówię, że mnie dziabła - wyraźnie wyartykułowała ostatnie słowo, jakby dzięki temu Fontanna miała lepiej je zrozumieć. Ale nie okłamujmy się. Była zbyt ograniczona, żeby zrozumieć subtelną różnicę między dziabaniem a gryzieniem. - I może te żądła, to sobie wyobraziłem, co? - Jak to dobrze, że w pierwszej osobie w angielskim nie ma rozróżnień na płci, już widzę te wszystkie urocze pomyłeczki! Zapewne Cristina, wybitnie urażona nazwaniem uroczego Geda (no bo przecież nie jej!) imbecylem dalej ciągnęłaby tę gadkę-szmatkę ze Ślizgonką, ale na pomoc przyszła Nadia, która właśnie otrząsnęła się z szoku. Uśmiechnęła się do niej ciepło, bo przecież uwielbiała tę kobietę, a Gedzioch nie mniej. - Niczego nie zaczepiałem! - burknęła natychmiast, spoglądając na Nadię wilkiem, jakby kobieta uraziła ją samym podejrzeniem, że Kryśka może być tak głupia. - Jakiś kretyn je zaczepił, a jego kumpel po mnie przylazł, żebym pomógł je poskromić... co mi się wybitnie udało - Tu ponownie machnęła nogą pod twarzą Av, a skrzywienie jej arystokratycznego noska wywołało mimowolny wyszczerz od ucha do ucha. - Jak mam skonać w męczarniach, to tylko w twoich ramionach, o piękna! - wykrzyknęła do Kruczkowej. - Właściwie co powiesz na trójkącik? Ty, ja i twój mąż... Bo przecież nie ta mała flądra. - Skinęła głową w stronę Av, jakby ta nie była nawet warta jej uwagi. - Lubię otaczać się pięknymi kobietami, ale... No właśnie. Tu jest kluczowe słowo. Pięknymi - powiedziała całkowicie niewinnym tonem, jakby wcale nie poddawała w wątpliwość urody Av i uśmiechnęła się rozczulająco. Niestety, ta najwyraźniej poczuła się jeszcze bardziej urażona, niż chwilę temu, bo jakimś magicznym (coś takiego! przecież wcale nie byli w Szkole Magii i Pornoakcji w Hogwarcie!) sposobem herbata Fontaine wylądowała na jej twarzy, a filiżanka rozbiła się na twardej głowie Mohra. Mimowolnie przyłożyła rękę do czubka głowy, a językiem oblizała twarz, po której spływały gorące stróżki herbaty, której większość wylądowała na koszuli. - Jaśminowa - stwierdziła radośnie i z szerokim uśmiechem przyjęła oferowaną jej przez Nadię serwetkę. - Nie myślałaś czasem, żeby przenieść się do Hufflepuffu? Przy tej niezdarności przyjęliby ciebie z otwartymi ramionami - zachwyciła się tak naturalnie, że tylko ktoś, kto nie posiadał nawet jednej szarej komórki (vide: Averille) mógł uznać ten zachwyt za prawdziwy. Już miała wytrzeć sobie twarz, kiedy jej spojrzenie padło na całą mokrą koszulę i, nie przejmując się pytaniem, skierowała się do łazienki. Zdjęła z siebie zaplamioną część garderoby i włożyła pod kran, intensywnie odkręcając wodę, tak, że zamiast wyprać jedynie plamy (co miała w zamiarze, naprawdę!) w ciągu sekundy zamoczyła także suche fragmenty tkaniny. Wzruszyła ramionami i zezując spojrzała na swoją klatę, nie mogąc się powstrzymać od przejechania po niej dłońmi. To zdecydowanie było zajebiste uczucie. Wyszczerzyła się od ucha do ucha i już miała wychodzić z łazienki, kiedy jej spojrzenie padło na sedes, a wypite litry kawy przypomniały o sobie. Jeśli Cristina jeszcze parę dni temu uważała, że nie ma nic fajniejszego niż sprawdzanie swojej celności pluciem na odległość, to zamiana w faceta i dar w postaci penisa zmieniła jej światopogląd. Nie było nic fajniejszego, niż sprawdzanie swojej celności sikaniem na odległość. Co też właśnie Cristina zrobiła, wpatrując się w sufit, gwiżdżąc melodię, która siedziała jej w głowie od paru dni i, dla utrudnienia zadania, przestępując z palców na pięty. Niestety, okazało się, że jej trochę nie wyszło. - Ups - skwitowała i radośnie wyszła z łazienki, wcześniej sprawdzając co jest z jej koszulą (nadal mokra), co tylko powiększyło jej radość, bo mogła paradować pół naga. Hik! Jednak, dla zachowania pozorów, przyjęła najbardziej skruszoną minę i, chowając głowę w ramionach, powiedziała bardzo przejętym tonem: - Chyba zapomniałem, jak się sika na stojąco. A ja umarłam. Nie chyba. | |
| | | Avérille de La Fontaine Prefekt
Liczba postów : 341 Join date : 19/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Pią Lis 23, 2012 3:20 pm | |
| Prychnęła z politowaniem. - Nie moja wina, że nie potrafisz wyrazić się nawet po angielsku, Mohr. - powiedziała znużonym tonem, jakby była zmuszona rozmawiać z cofniętym umysłowo. Wzniosła oczy ku niebu w geście dezaprobaty i ostentacyjnie zaczęła oglądać swoje paznokcie. W duchu powtarzała sobie, by nie dać wyprowadzić się z równowagi i nie rzucić się na Mohra z pięściami lub nie rzucać przypadkowymi przedmiotami. W gabinecie Nadii było tyle uroczych przedmiotów, które bez problemu wykorzystałaby jako broń. Wystarczyło sięgnąć po pierwszą lepszą rzecz i cisnąć w najwyraźniej mało rozgarnięty łeb Geda. Gruba książka, wazon, a najfajniej krzesło. Co z tego, ze wyglądało na solidne. Nawet nie wiecie, jak wielką może mieć siłę ta niepozornie krucha istotka, gdy się wścieknie. Krew wili ma swoje ukryte właściwości w chwilach zimnej furii. Jednak teraz nie miała ochoty się zdenerwować i zacząć obdarzać gajowego niewybrednymi słówkami, które na pewno nie przystają arystokratce. Prawdę mówiąc kwestie wychowania miałaby w dużym poważaniu. Jej rodzice tego nie widzą a nikt w tym pomieszczeniu, oprócz niej, nie ma ani kropki błękitnej krwi. Boże, Ged arystokratą. Nie, to zbyt wielka abstrakcja. Właściwie to tylko ją bawiło i męczyło zarazem. Słabe próby odgryzienia się mężczyzny skomentowała tylko ironicznymi parsknięciami śmiechem. Naprawdę, musiałby się lepiej postarać. Dopóki nie ma pełni to dziewczynę ciężej rozwścieczyć. Gdy krysiowy Gedek zniknął w łazience łaskawie oderwała się od ściany i postąpiła krok naprzód z wciąż skrzyżowanymi ramionami. - Kogo przyjmują do tej roboty? - jęknęła żałośnie - Imbecyli, którzy wpadają do pomieszczenia jak dzikusy, nie potrafiących mówić normalnie i jeszcze ten kretyn próbuje mi wmówić, że wyłapał te przeklęte sklątki. Chyba w snach! - warknęła zaglądając za okno, gdzie po błoniach wałęsała się samotna sklątka. Na (nie)szczęście żaden uczeń nie pałętał się już na zewnątrz i nie stanowił potencjalnego celu ataku zwierzęcia. Pokręciła głową i odwróciła się akurat w momencie, gdy rzeczony kretyn zdążył wrócić do pomieszczenia. Uniosła brew i zmarszczyła delikatnie nos. Od tego dnia gajowy napawał ją tylko i wyłącznie obrzydzeniem. Nie mogła dowierzać, że była skłonna chodzić do niego na kawę i, o zgrozo, żalić się na niesprawiedliwość tego świata! Przecież ten ograniczony umysłowo człowiek nie umie się nawet zachowywać jak...człowiek. Czyli wniosek jest prosty - człowiekiem nie jest. A na pewno nie mężczyzną skoro nawet nie był w stanie załatwia swoich potrzeb fizjologicznych. Avcia nawet nie miała pojęcia, że zahaczyła o prawdę. Prawdopodobnie śmiałaby się przez tydzień, gdyby wiedziała, że pół nagi Mohr to w rzeczywistości Krysia w jego ciele. - Skończony idiota. - wysyczała mrużąc oczy jak wąż i piorunując go wzrokiem lodowatych tęczówek - Mam nadzieję, że kiedyś ta sklątka cię zatłucze i będzie jednego imbecyla mniej na tym świecie. Lub bardzo chętnie sama bym przyłożyła do tego rękę. - ostatnie zdanie powiedziała na tyle cicho, że szansę usłyszenia tego miał tylko on. I ton jej głosu bynajmniej nie wskazywał, że pół wila żartuje. Oj tak, miała ochotę zabić Geda Mohra jako swoją pierwszą świadomą ofiarę. Wszakże to tylko dobry uczynek! Obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem i bez większego roztkliwiania się z godnością opuściła gabinet.
zt | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Pią Lis 23, 2012 8:58 pm | |
| Kruczkowa sunęła tylko bezradnie wzrokiem między jedną postacią a drugą, ciągle próbując coś wtrącić od siebie, lecz niestety, oboje byli tak zaabsorbowani kłótnią, że nawet nie myśleli o tym, by spojrzeć na biedną Krukoneczkę. - Ale... może tak... no wiecie co... Może byście... Słuchajcie... Proszę was... Averille... Ged... Naprawdę nie powinniście... Ale... Ale... A... - wtrącała co chwila, próbując zakończyć tą bezsensowną kłótnię, ale co udało jej się wtrącić słowo, któraś ze stron znów wyskakiwała z wyzwiskiem, rozpoczynając kolejną lawinę nienawiści. W końcu i Kruczkowa się poddała, nie mając szans w tej nierównej walce tylko wywróciła błękitnymi oczami, przygryzła wargę i próbowała całkowicie odizolować się od krzyków, dalej robiąc swoje, co było naprawdę trudne, bo lubiła i Gedzia i Av. Ale jak to mówią gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta.... Cóż, stwierdzam, że Kruczkowa nie ma jak skorzystać z tej kłótni. Może wkrótce... - Nie powinieneś w ogóle się do nich zbliżać. - burknęła Nadia ze złością (nadal w stylu Molly), niemal szorując ręcznikiem przeciętą nogę. - Nikt nie powinien zbliżać się do tych paskudnych stworzeń. Och niech no ja tylko złapię odpowiedzialną za to osobę, tego matoła tego tego... Nauczy się raz na zawsze, że sklątek się nie rusza, dam mu taką nauczkę, że do końca życia będzie się bał zbliżać do zakazanego lasu. kto by pomyślał, Krukon! No wiecie co... - mruczała Nadia pod nosem. Można powiedzieć, że większa część tychże gróźb była monologiem, albowiem Nadia burczała je nie tylko przy czyszczeniu Gedowej nogi, ale również gdy ponownie udałą się do łazienki, by zmienić ręcznik, a tamten wrzucić do umywalki, by czekał na wypranie. Kruczkowa wróciła do przyjaciela, by nałożyć mu opatrunek. Po skończonej pracy otrzepała ręce i wymierzyła w niego groźnie paluchem. - Ty! A spróbuj ty mi się ponownie zbliżyć do tych paskud to... - i urwała, czerwieniąc się jak piwonia. Ot, następnemu udało się znaleźć sposób na poskromienie złości Shepardowej - komplementy. Cóż, przynajmniej ta pierwsza część była komplementem. Słysząc dalszą wypowiedź Mohra, Kruczkowa zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Dawno, dawno temu w sumie to jej się marzył taki trójkącik, niezapowiedziany, spontaniczny i najlepiej dziwny... - Ja... Ty... - zająknęła się. - Jesteś pijany Mohr. Poza tym, przypominam ci, że mam męża. POZA TYM będziesz musiał się poskromić przynajmniej przez dziewięć miesięcy. Chociaż nie, już zostało sześć. - Kruczkowa wywróciła oczami i klepnęła mężczyznę w czoło. - Jesteś pijany. - powtórzyła Chcesz - herbatki? Trochę ci rozjaśni umysł... I tak oto Nadia ponownie udała się do kuchni, by znów zagotować wodę. Ale to nie sprawiło, że nie słyszała co się wyprawia w jej salonie. Z tego co słyszała jej goście nie mieli zamiaru jak na razie zakończyć waśnie i wypić radośnie herbatkę. Tych dwoje? - Ged! - syknęła Kruczkowa, słysząc jego wredne słowa. - Stary, a głupi, błagam cię, opanuj się! - zmrużyła oczy, jakby mówiła "to jest rozkaz". W końcu udało jej się wejść tej dwójce w słowo. Pięć minut i herbata była gotowa. Powędrowała na tacę, razem z ciasteczkami, po czym Nadia (obiecała sobie że ostatni raz) wyszła z kuchni. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że Geda nie ma. - Daruj mu, Av. - powiedziała stawiając herbatę na ławie. - Jest pijany, widocznie alkohol działa na niego jak veritaserum... Chociaż... to i tak źle... - stwierdziła, mrużąc brwi. Blondynka wygodnie rozłożyła się na kanapie, w jedną rękę biorąc swój sok, a w drugą ciasteczko. W nieco niezręcznej ciszy dziewczęta czekały aż Ged wyjdzie z toalety, ale zrobił to w towarzystwie takich słów, że Nadia pisnęła, pacnęła się w czoło i przejechała sobie dłonią po twarzy. - Błagam cię, powiedz mi, ze chociaż deskę opuściłeś. Dopiero co nauczyłam tego Sheparda. - jęknęła. Niestety odpowiedź została zagłuszona przez trzaskające drzwi, które, jeżeli tak dalej pójdzie, wypadną z zawiasów. Nadia rozejrzała się dookoła, dedukując co się stało. Averille wyszła, widocznie jej duma została urażona, nie dziwie się, jeśli chodzi o kłótnie, to zawsze któraś strona cierpi bardziej. Jeżeli chodzi o kłótnie pijanych z trzeźwymi, to trzeźwi cierpią najbardziej. - Nawet nie dokończyła herbatki... - jęknęła Kruczkowa żałośnie patrząc na drzwi, jakby to była najgorsza rzecz jaka teraz mogła się zdarzyć. - Właśnie, Gedziu, zrobiłam ci herbatki, błagam, wypij zanim pójdziesz, bo jeszcze znowu w coś się wpakujesz... | |
| | | Cristina Reed Klasa VI
Liczba postów : 720 Join date : 24/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Pią Lis 23, 2012 11:17 pm | |
| Cristina musiała przyznać, że obrażanie Av, kiedy ta nawet nie wiedziała, kto w nią uderza było... Zabawne. Było jednym z najbardziej pozytywnych aspektów tej sytuacji, a wierzcie Cristinie lub nie, ona widziała same pozytywy zamiany ciał. To przecież nie była jej wina, że Ged był takim sztywniakiem (w ramach wytłumaczenia: sztywniakiem według kryteriów Reedówny) i nie korzystał z tego, z czego mógł. Na przykład z Jensena. Cristie była święcie przekonana, że tu w grę nie chodziła rzekomo stuprocentowa heteryckość Mohra, a zwyczajna moralność! Głupota. A przecież taką zajebistą rzeczą mogłoby być powiedzenie później Jensowi: wiesz, stary, pamiętasz ten numerek w składziku? Tak właściwie to przespałeś się nie z Cristiną, tylko ze mną. Dla samej miny Jensena warto byłoby to zrobić! Nie mówiąc o tych bardziej oczywistych konsekwencjach. - Jestem gejowym, silnym chłopem z buszu i do moich obowiązków należy opanowywanie niebezpieczeństwa! - odparła jakże wojowniczym tonem, kiedy Nadia zasugerowała, że w ogóle nie powinna podchodzić do sklątek. Phi, jeszcze czego! Odwagi i głupoty pannie Reed odmówić nie można, nic dziwnego, że tam polazła. A gdyby wiedziała, że McKenzie wpieprzył się w taki kretyński zakład, byłaby tam od samego początku z wieeeelką michą popcornu, pomponami ("Dalej Sklątki!") i różdżką w pogotowiu. ... Dziwna sprawa. Dlaczego nie pomyślała o poskromieniu sklątek różdżką? Czyżby z ciałem Geda przechodziły także cechy charakteru? Przekręciła głowę na prawo, uderzając w lewe ucho, jakby spodziewała się, że tym sposobem wybije sobie z głowy głupotę. Zaraz jednak potrząsnęła nią i przywołała na twarz szeroki uśmiech. - Nie jestem pijany, Nadio Złotowłosa! Och, pozwól mi być jednym z twoich trzech misiów... - pierwsze zdanie powiedziała bardzo poważnie, z wielkim afektem kręcąc głową. Drugie... Cóż, już odrobinę mniej, bo jej się nie wiedzieć czemu skojarzyło z bajką. Tym bardziej, że ona nie miała zamiaru zjeść Nadii. To jak... To jak jeść rybę razem z ikrą. Bardzo nie comme il faut. Zaraz jednak potrząsnęła głową i przybrała poważny wyraz sprzed chwili. - Mogę chuchnąć! - wysunęła koronny argument w takich sytuacjach, bo przecież faktycznie nie wypiła nawet kropelki (no, kropelkę wypiła, w końcu nie dałaby Zygfrydowi niesprawdzonej whiskey!). Właściwie... Jeśli zachowywała sie jak pijana(a nie zachowywała, to było jej normalne zachowanie - no, może oprócz sikania na stojąco - po prostu ludzie nie spodziewali się go w wykonaniu Gerarda Mohra), to znaczyło, że upiła się kawą. Czaaaad. - No tak, ciąża. - Przypomniała sobie i walnęła otwartą pięścią w czoło. Najwyraźniej to pomogło i coś jej się w mózgu poprzemieszczało, bo przypomniała sobie, jak ograniczona była liczba osób, które o ciąży wiedziały. - Jake mi wspominał, kiedy ostatnio wpadł do mojej chatki na bezalkoholowego drina - walnęła pierwsze, co jej przyszło do głowy, przy okazji udając męską solidarność nie wsypywaniem Sheparda. Co z tego, że rzekoma wizyta w chatce gajowego nawet nie miała miejsca? Ha! Liczyły się pozory. - De... deskę? - powtórzyła za Kruczkową, wpatrując się w kobietę z kompletnym niezrozumieniem w tych prześlicznych, niesamowicie niebieskich oczach. - No widzisz, ja, nie mam pojęcia czemu, w końcu jestem taki CHOLERNIE seksowny - Nie wiedzieć czemu przy słownie 'cholernie' wyskoczyła głową do przodu - nie posiadam kobiety, która by mnie nauczyła. A ty... Nie dość, że niesamowicie piękna, to jeszcze z podejściem pedagogicznym do takich imbecyli jak ja, czy twój mąż... - O mamusiu słodka, ona naprawdę podrywała Nadię Shepard, jak tylko się odmienią koniecznie jej o tym powie i jeśli nie oberwie za to w łeb, to nie nazywa się Cristina Ly Reed! - Wypiję - odpowiedziała z godnością, zrywając się i wydając mimowolny syk, kiedy oparła ciężar wcale nie tak lekkiego ciała na bolącej nodze. Mimo to zmusiła się do uśmiechu i dwornego ukłonu. - Ja nigdy nie pogardzę herbatką w tak doborowym towarzystwie. W przeciwieństwie do niektórych arystokratek, które najwyraźniej grzeczność zachowują jedynie dla swojej klasy. I to ma być dobre wychowanie? - Pokręciła głową z potępieniem dla zachowania Averille i upiła łyk herbaty. Skrzywiła się odruchowo i z trudem powstrzymała od wyplucia jej z powrotem do filiżanki. Najwyraźniej ciało Geda było tak przystosowane do kawy, że nawet herbatka mu nie smakowała! A to heca! - Noga... - mruknęła i skinęła w jej stronę głową, chcąc wytłumaczyć swoje skrzywienie. - Naprawdę dziękuję ci za to, że zajęłaś się nią. Wiedziałem, że dokonuję dobrego wyboru, udając się do ciebie o pomoc. Właściwie Nadia była naprawdę, NAPRAWDĘ ładna, czego jakoś do tej pory nie dostrzegała. No i nagle przestała się wydawać tak... dojrzała (najwyraźniej będąc w ciele Geda nie potrafiła użyć słowa stara, oho, czyżby pan Mohr miał jakowe kompleksiki?). Damn. To chyba nie byłaby zdrada, nie...? NIE. Byłaby. Stul tę swoją dziwkarską gębę, Reed. - Właściwie o czym z nią rozmawiałaś, Di? - spytała nieco podejrzliwie, w rzeczywistości jednak ciekawość była - tym razem - dużo mniejszym czynnikiem, niż powstrzymanie swojej nadprogramowej wyobraźni. | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Nie Lis 25, 2012 1:34 am | |
| - Wiesz... Geje większości osób kojarzą się z pedziowatymi chłopcami, którzy nawet myszy się boją - stwierdziła Nadia. - Gdybym cie nie znała, pewnie uważałabym tak samo. Jakie szczęśxie, że nie znamy się od wczoraj. Zresztą, mniejsza z tym. To, że jestes odwaznym, przystojnym i krzepkim Gedowatym nie znaczy, że powinieneś się pchać we wszystko opatrzone nazwą 'niebezpieczne'. Są inne sposoby by pokazać swoją męskość. Na przykład... Mycie okien. Tak, mycie okien jest bardzo męskie! Szczególnie gdy facet ma na sobie fartuszek... najlepiej sam fartuszek... - nim sie zorientowała, przygryzła pożądliwie wargę, jakby to co powiedziała było jej skrytym pragnieniem erotycznym. Cóż... nie potwierdzam, ale i nie zaprzeczę... Dopiero po chwili zrozumiała co robi. Rozszerzyła ppwieki i vhrząknęła wymownie. - Och Ged, wybacz. Przez tą ciążę mi odbija, nie ma się kto mną zająć, wiesz... - wzruszyła ramionami. Nie jesteś pijany? - zapytała z powątpiewaniem. - Naprawdę, Mohr, odkąd tutaj przyszedłeś, a raczej wpadłeś jak torpeda nie było momentu w którym zachowywałbyś się normalnie. Mało tego zachowujesz się prawie jak nie ty! Oczywiście nie mówię, że to coś złego. Urwała, bo propozycja Geda wbiła ją w ziemię. Zrobiła wieljie oczy, rozchyliła powieki. Najgorsze jest to , że przez pewną chwilę naprawdę rozważała propozycję przyjaciela, jakby nie było w niej nic złego, czy gorszącego. - Ja... Ja... - zająknła się ponownie, a na jej policzki wstąpił delikatny rumieniec - Głupiś, Ged. Ja mam męża... Ale jeśli chcesz, to musisz go zapytać o zdanie. - Ciąża. - przytaknęła, kiwając głową, jednak patrzyła na chłopaka dość nieufnie. Z tego co pamietala nie miała jeszczeokazji mu się pochwalić, więc jego wiedza odrobinę ją szokowała. Zaś jego tłumaczenie sprawiło, że tylko wywróciła oczami. + Widzizz jak to jest z tymi facetami? Widzisz? Prosiłam Jake'a: 'nie mów nikomu. Zrobiny im niespodziankę', to i tak wygadał. Ja sobie z nim porozmawiam. Nie opuScił deski. Wiedziała. - To pozwól, że ja zacznę cię uczyć, jako ta odrobinę ładniejsza. A teraz marsz do łazienki, opuścić deskę. Taak, z Gedem to Nadia zawsze i wszędzie może pić herbatę. Mimo, że ona woli sok, a on kawè. Liczy się przecież towarzystwo, czyż nie? I w sumie gdyby jej nie powiedział, w ogóle nie zobaczyłaby tego skrzywienia. - Już mi tak nie słodź. - rzuciła, wzruszając ramionami z miną 'oh stop you...', ale w głębi bardzo się cieszyła, że tak uważa. Komplementy zawsze mile widziane. - Jak to o czym? - zapytała, chcąc zyskać na czasie. Nie uśmiechalo jej się mówić prawdę, tym bardziej, że obiecała sobie nigdy nie wspominać o Tonym. Tak więc jej wzrok zamiast patrzeć w oczka Mohra, błądził gdzieś po szybach, suficie, podłodze... - A, tak przyszła... O sklątkach powiedzieć. - mruknęła, po części mówiąc prawdę.
/Sis musisz mi wybaczyc bledy. Pisze z telefonu a to meeega trudne. Ale nie boj nic, dokonczymy sesje ^^\ | |
| | | Cristina Reed Klasa VI
Liczba postów : 720 Join date : 24/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Nie Lis 25, 2012 3:13 pm | |
| /Nie szkodzi, rozumiem, ba! doceniam poświęcenie, ja nigdy nie mogłam się zmusić, żeby odpisać na telefonie <3
Zamrugała kilkakrotnie. - Geje? Dlaczego geje? Ja przecież nie jestem gejem... - odpowiedziała jakoś słabo, bo zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że chwilę temu, zamiast 'gajowym' powiedziała 'gejowym'. Freud by się uśmiał. Potrząsnęła głową, przybierając hardą minę. - Tak jest, maam! Jeśli tylko masz jakiś fartuszek na zbyciu... - Uśmiechnęła się z jednym kącikiem ku górze i na sekundę czy dwie uniosła brew. Co prawda wątpiła, żeby jej kochana Nadia faktycznie przystała na tę propozycję, ale sama wizja była tak przekomicznie cudowna, że nie miałaby nic przeciwko jej spełnieniu. Nawet jeśli kompletnie nie znała się na myciu okien. Będzie z niej koszmarna żona. Nie żeby miała zamiar się chajtać i szczerze wątpiła by znalazł się jakiś kretyn, który by ją w tej roli widział (bo sprawa z Jensem to coś zupełnie innego), ale i tak - byłaby beznadziejna. Jak to dobrze, że miała chociaż różdżkę. Z trudem powstrzymała się od tego, żeby ucałować magiczny patyczek. Bo wyglądałoby to zwyczajnie dziwnie. ... O nie. Nienienienienie. Od kiedy Cristina Ly Reed przejmowała się tym, że coś było dziwne?! Ona robiła to z szerokim uśmiechem! Jeśli to ciało Mohra tak na nią działało... Skrzywiła się odruchowo. Najwyraźniej będzie musiała zwiększyć częstotliwość kretyńskich wygłupów, zanim durna moralność Gerarda całkiem jej nie opanuje. Uśmiechnęła się zdecydowanie zbyt złośliwie, kiedy przez głowę przemknęła jej myśl, że to powinno być obustronne, więc Ged pewnie walczył teraz z niektórymi jej cechami. Zabawne. Ciekawe z którymi? - Hej - zaczęła ciepło i przysunęła się do Kruczkowej, kładąc jej rękę na ramieniu. - Masz mnie. Ja się zawsze tobą zajmę. W każdy... nietypowy i typowy sposób też. Nawet... nawet oddam ci moje ostatnie ciastko! - powiedziała to, co w mniemaniu Kryśki było wyrazem największego poświęcenia ze strony Gerarda Regulusa Mohra. I chyba nie pomyliła się za bardzo, co? Wzruszyła ramionami, bo wybitnie nie chciała drążyć tematu jej dziwnego zachowania. Oczywiście, mogłaby powiedzieć, że upadła na głowę, albo olśnił ją widok Nadii i kompletnie straciła rozum, ale istniało prawdopodobieństwo, że Shepard, jako naprawdę mądra kobieta (gdzie tam Kryśce do niej!) domyśli się prawdy. A tego Reedówna nie chciała. Jeszcze nie teraz. Później, kiedy już wrócą do swoich ciał (w ten fakt Ślizgonka nie wątpiła nawet przez sekundę) na pewno powie o tym Kruczkowej. Bo Criss uwielbiała kolekcjonować dziwne miny innych ludzi. - Nie możesz winić Jake'a. I tak cud, że tyle wytrzymał! Każdy facet chciałby się pochwalić, że będzie mieć dziecko! No... Może oprócz mnie. - Skrzywiła się kolejny raz. - Ale ja jestem tchórzem i zamiast powiedzieć wprost, miotam się dookoła i próbuję sobie wmówić, że dzieciak wcale nie potrzebuje mojej obecności w swoim życiu i w końcu Kryśka musi za mnie zachować się jak mężczyzna - No tak, może i nie była upita, ale język zdecydowanie jej się rozwiazał, skoro powiedziała dokładnie to, co myślała o Gedzie. Pomyślałby kto, że Kryśkowa nie powinna się wtrącać do spraw innych ludzi, ale ona zwyczajnie miała genetycznie zaprogramowane wtrącanie się i przekonanie, że wiedziała wszystko najlepiej, podparte dodatkowo trzecim okiem i tym, że widziała, iż wszystko się dobrze skończy. Westchnęła i przewróciła oczami, kiedy Nad kazała jej opuścić deskę, zaraz jednak skuliła się pod spojrzeniem Kruczkowej i grzecznie poszła wypełnić zleconą jej czynność. Przy okazji kątem oka złapała swoje odbicie w lustrze i - nie mogąc się powstrzymać - musiała spędzić przed nim prawie pięć minut, napinając poszczególne mięśnie, szczerząc się jak głupia i zwyczajnie gapiąc się w swoje odbicie. Och Criss... - Jakbyś mnie pytała, to bym powiedział, że jeszcze dowaliła drwa do pieca - powiedziała z dziwną nienawiścią, zupełnie nieświadomie przeinaczając mugolskie powiedzonko. - Pewnie rozjuszyła parę sklątek, żeby McKenzie mocniej oberwał, a jego kumpel musiał po mnie przybiec, ja to wiem! No dobra, nie wiedziała, ale oskarżanie Av o każde zło tego świata było fajne. I, jak uważała Reedówna, w pełni uzasadnione.
niestety zt, bo Krysia jest już Krysią :< | |
| | | Nadia Shepard Profesor
Liczba postów : 272 Join date : 21/07/2012
| Temat: Re: Gabinet nr 121 Nie Gru 02, 2012 6:32 pm | |
| Blablablablaniedługopojawisiętupięknypościkwktórymkruczkowaznikaaletojakbędę bardziej w stanie......
| |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet nr 121 | |
| |
| | | | Gabinet nr 121 | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |